— Nie nazywa się on Longuet Melanjo. Jak się domyślałem, uwiódł biedną dziewczynę, pod przybranem nazwiskiem. Jest to hrabia de Sisterne, obecnie kapitan w marynarce, i oficer „Legji“.
— Taki pan! — szepnęła Melanja. Biedna moja Ella!
Nazajutrz oddał list Morlotowi wiejski posłaniec. Pisał go dniem przedtem ajent policyjny Mouillont. Skoro Morlot przebiegł list wzrokiem, oczy mu błysnęły radośnie, a czoło się rozjaśniło.
— Sprawia ci widocznie list ten wiele przyjemności? — rzekła Melanja.
— Ogromnie wiele żoneczko!
— O cóż idzie?
— O nader ważną sprawę, o której będziesz wkrótce czytała we wszystkich dziennikach.
— Co tylo znaczy. Tymczasem nie dowiesz się o niczem, pani ciekawska!
— Niby tak.... — rozśmiał się Morlot.
— Mniejsza o to. Wystarcza mi zupełnie widzieć ciebie zadowolonym.
— Istotnie jestem uszczęśliwiony droga Meluniu. Tylko że zamiast spędzić z wami, jak to sobie układałem, kilka dni, muszę wracać dziś jeszcze do Paryża. Radbym być tam już jak najwcześniej po południu.
— Nie odjedziesz przecie bez śniadania mój drogi?
— Zjem go jeszcze z wami Meluniu. Oglądnę się jednak wcześnie za końmi, któreby mnie odwiozły na kolej.
O trzy kwadranse na trzecią po południu, zajeżdżał Morlot przed dworzec w Nogent z jednej strony, gdy jednocześnie sygnalizowano z drugiej, nadciągający pociąg, który dążył do Paryża.
— Ho! ho! — mruknął Morlot, wyskakując raźno zaledwie przybyłem na czas.
Pobiegł do okienka po bilet. W chwili, gdy wyciągał rękę z pieniędzmi, ktoś go przytrzymał za ramię. Odwrócił się i nie mógł wstrzymać się od okrzyku pełnego zdumienia, zobaczywszy o krok od siebie ajenta policyjnego Jardela.
Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/611
Ta strona została przepisana.