Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/65

Ta strona została przepisana.

nia niektóre papiery na biórku. Podniósł głowę nareszcie, potrząsając nią znacząco.
— I cóż panie Blaireau? — spytał Sosten.
— Pytaj wyraźniej mój młody panie.
— Czy chcesz mi pan usłużyć? Mogęż liczyć na twoją pomoc w tej sprawie?
— Zobaczymy mój młody panie... Dotąd nie wiem nic jeszcze... Czy wiesz pan, że to, co mi proponujesz, przedstawia trudności prawie nie do pokonania?... Że już nie wspomnę o niesłychanem niebezpieczeństwie, na które trzeba by się narazić w danym razie.
— Pojmuję to... jednakże...
— Rozumiem... Kiedyż ma nastąpić rozwiązanie u pańskiej siostry?
Blaireau miał ciągle na ustach uśmiech szyderski.
— Najpóźniej od dziś za pięć miesięcy.
— Termin dość oddalony... jest czas rozpatrzeć się dokładnie w położeniu.
— Kiedy mąż odjechał?
— Przed dwoma miesiącami.
— Dwa miesiące przed, dwa po odjeździe.... a pięć.... mamy dziewięć jak obszył... Dobrześ pan obrachował...
— Czy pańska siostra bardzo majętna?
— Jak obecnie... średnio.
— A więc cały majątek należy do męża?
— Nieinaczej.
Blaireau zmarszczył czoło nieznacznie.
— No! nie każdemu jest danem posiadanie miljonów — rzekł sucho. Spodziewam się jednak mój młody panie, żeś się nie puścił lekkomyślnie, na tak niebezpieczna spekulację; nie obrachowawszy z góry, ile ona może kosztować, zanim ją się doprowadzi szczęśliwie do skutku?
— Naturalnie żem się nad tem zastanowił.
— Oszacowawszy ją, na?...
— Sądzę, że z dwudziestoma tysiącami franków....
— Na początek... na początek... mój młody panie — dodał Blaireau, mrugając silnie lewem okiem.