Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/70

Ta strona została przepisana.

jeszcze więcej... Jak też mogłem zgodzić się tak od razu? Ot bałem się po prostu, żeby mi się nie wymknął z dłoni, taki świetny interes.
....Setny głupiec ze mnie. Czyżby ten młokos mógł się w tym wypadku obejść bezemnie? Czy w całym Paryżu, znalazłby drugiego człowieka, tak sprytnego i obrotnego? Palnąłem wielkie głupstwo niezaprzeczenie!... No! trzeba to sobie będzie jakoś powetować... Zwolna, znajdziemy później dobrą sposobność.
...Ho! ho! od pięciu lat, jakąż to ja olbrzymią przestrzeń przebiegłem! — dumał dalej Blaireau, pochylony nad biurkiem. — Obok mnie, jakiemiż nędznemi karłami, wydają mi się zwykli śmiertelnicy!
Oczy płonęły mu ogniem piekielnym, ciskając błyskawice tryumfu i pychy iście szatańskiej. Myślał dalej:
— Rozkazuję, panuję; depczę nieledwie po wszystkich!... Przedemną korzy się świat cały i zgina karki pod mojem jarzmem!... Chcę zdobyć miljony. Dziś tylko one dają siłę i potęgę niepokonaną. Gdy z pieniądzmi połączy się taka energja i taki spryt gienjalny, jaki ja posiadam; można dosięgnąć i najmniej dostępnych szczytów w hjerarchji społecznej.
Zaśmiał się dziko i wykrzywił usta pogardliwie.
W tej chwili zapukano do drzwi gabinetu, sposobem niezwykłym.
Blaireau zmienił natychmiast wyraz twarzy i zrobił się majestatycznie poważnym. Wstał, odsunął cichuteńko zasuwkę i otworzył dopiero drzwi nowemu gościowi.
Wszedł do gabinetu człowiek o kilka lat starszy od Blaireau’a, odziany nader licho.

X.
Panna Solange.

— Ah! to ty Gargasse zawołał Blaireau.
— Jak widzisz. Dzień dobry — stary odrzucił nowoprzybyły, nazwany przed chwilą Gargassem, wyciągając pou-