Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/74

Ta strona została przepisana.

Czy kochała niegdyś i czy kocha dotąd BIaireau’a, którego potworna brzydota powinnaby odtrącić od niego wszystkie kobiety w ogóle? Tego nie wiemy napewno. Możnaby to jednak przypuścić. Zdarzają się gusta tak dziwaczne i niepojęte.
Panna Solange przyjęła Blaireau’a z oznakami najżywszej radości, co jej wszakże nie przeszkodziło wyłajać go na samym wstępie:
— Potworze! Przez półtrzecia miesiąca nie dać mi nawet znać o sobie.... Sądziłam, żeś mnie już zupełnie opuścił.
— Moja droga — rzekł Blaireau ze śmiechem — byłem niesłychanie zajęty w tym czasie; a ty wiesz, że u mnie interesa są zawsze na pierwszem miejscu.
— Nie, nie to nie do przebaczenia....
Można znaleść zawsze bodaj chwilkę, na odwiedzenie takiej, jak ja szczerej przyjaciółki.
— Byłem zresztą zupełnie spokojny o ciebie — tłumaczył dalej Blaireau — znając twoją przezorność i talent oszczędzania; wiedziałem, że nie potrzebujesz z pewnością pieniędzy.
— Zapewne, że nie... ale byłam o ciebie niespokojną.
— Żarty! — zawołał Blaireau żartobliwie.
— Oto jakimi są wszyscy mężczyźni. Myśli się o nich bezprzestannie, a oni nie wierzą temu nawet; skazują nas na cierpienie, na trwogę i w końcu na nas zwalają całą winę. Zabrakło mi wreszcie cierpliwości, i gdybym tylko była wiedziała, gdzie ciebie szukać...
— Byłabyś czekała dalej, z przezornością i zastanowieniem, cechującem cię; póki nie uznam za stosowne odwiedzić ciebie — odparł Blaireau tonem ponurym.
Przedewszystkiem nie zaniedbam przypomnieć ci przy tej sposobności rady, której udzieliłem ci już poprzednio.
Nie powinnaś znać mojego adresu, a gdybyś nawet dowiedziała się o niem przypadkowo, masz o tem zapomnieć natychmiast.
— Dobrze — odpowiedziała pokornie — zastosuję się we wszystkiem do twoich rozkazów; czyż jednak warto mnie stro-