Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/75

Ta strona została przepisana.

fować za tych kilka słów, które mi się wyrwały pomimowolnie?
— Zrozumiałaś mnie i to wystarczy; nie wrócimy więcej do tego przedmiotu.
Zdawało się Blaireau’owi, że byłoby zbytecznem wyrzucać jej wczorajsze odwidziny u kochanki Gargasse’a.
— Musimy zająć się czemś ważniejszem — mówił dalej: — Potrzebuję w pewnej sprawie twojej pomocy.
— Mojej pomocy! — wykrzyknęła. — Co za szczęście!
— Słuchaj mnie z całą uwagą... Idzie o rzecz wielkiej doniosłości i nader drażliwą, pełną trudności, a nawet bardzo niebezpieczną.
— Tem lepiej!
Blaireau uśmiechnął się, tłumacząc dalej:
— Zapowiadam ci, że będziesz potrzebowała całej twojej inteligencji, a w dodatku zręczności, przezorności i sprytu.
— Jeżeli ty mi rozkazujesz, wiesz dobrze, że możesz liczyć na mnie, i nie zawiedziesz się z pewnością. Mów.... tylko prędko....
— Nie obejdzie się bez wydatków — wtrącił Blaireau — nie zabraknie ci jednak pieniędzy... o to nie kłopocz się wcale... Te już mam w kieszeni. Ręczę, że na kwocie, którą ci oddam do rąk, potrafisz coś zaoszczędzić i dla siebie, powiększając przezornie twój kapitalik. To zawsze coś warte.... Później, gdy nam się uda sprawę szczęśliwie przeprowadzić.... co nie podpada żadnej wątpliwości...
— Ma się rozumieć — Solange potwierdziła.
— Dostaniesz prezencik, z którego będziesz z pewnością zadowolniona.
— Czy ty mi go ofiarujesz?
— Naturalnie, że ja.
— W takim razie wszystko w porządku!
Blaireau wyjął z pugilaresu pięćset franków i położył banknoty na kolanach panny Solange.
— To ci daję na rozpoczęcie kampanji — bąknął. — A teraz słuchaj o co mi idzie: