Panna Solange wyciągnęła szyję, wytężyła słuch, wsunąwszy zręcznym ruchem za gors banknoty. Blaireau mówił dalej:
— Potrzeba nam... czyli, musimy znaleść, najdalej do pięciu miesięcy, dziecko nowonarodzone... chłopca, czy dziewczynę... płeć nie wchodzi w rachubę... Oddamy to dziecko po dwóch dniach co najwięcej, silne i zdrowe, osobie, która mnie za to płaci.
— Rozumiem. Polecasz mi wyszukać w Paryżu, w jakimbądź zaułku, biedną, uwiedzioną dziewczynę lub mężatkę, któraby z nędzy przystała oddać mi swoje dziecko na własność.
— Za dobre pieniądze, rzecz naturalna... gdybyś tego nie potrafiła, trzeba je dostać innym sposobem. Nie zależy mi jednak na tem, żebyś udawała się do mężatek. Wolę o wiele dziewczynę uwiedzioną i opuszczoną następnie przez niewiernego kochanka.
— Masz słuszność. Zresztą można taką znaleść o wiele łatwiej. Tyle jest w Paryżu istot nieszczęśliwych, zdradzonych i opuszczonych najhaniebniej. Bądź co bądź... to rzecz zabawna na prawdę!
— Cóż w tej sprawie widzisz zabawnego?
— Przypomniał mi się ów biedny malec, którym tak byłeś zakłopotany przed pięciu laty. Musiałam wtenczas biegać po wszystkich przedmieściach paryskich, aby znaleść kogokolwiek, coby chciał go przyjąć za swego.
Na czole Blaireauta, ukazała się bruzda głęboka, Solange nie zauważyła tego znaku najwyższego niezadowolenia.
— Ale... ale — spytała — co też się stało później z tym chłopaczkiem?
— Solange — wybełkotał Blaireau głosem zdławionym, z błyskawicą złowrogą, w żółtych źrenicach — jesteś nadto ciekawą. Mówiłem ci już nie raz, żeś nie powinna nigdy wspominać o niczem, co się między nami nigdy nie działo!
— Przecież tylko ciebie o to pytam — szepnęła pomięszana.
Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/76
Ta strona została przepisana.