— Ani nawet mnie! — odpowiedział gwałtownie. — Nie wolno ci nigdy dotknąć bodaj jednem słowem, nigdy zrobić najlżejszej wzmianki o którejkolwiek z moich czynności; nigdy, nigdy! Czyś to wreszcie zrozumiała?
— Zbłądziłam... chciej mi przebaczyć niewczesne pytanie.
— Przebaczam, ale pod warunkiem, żeby ci w przyszłości pamięć lepiej dopisywała.
Blaireau ostygł w gniewie niebawem. Pogodzono się nawzajem. Wrócili oboje do rozmowy poprzednio nawiązanej.
Nie szczędził Blaireau objaśnień szczegółowych pannie Solange, opisując wszystko drobiazgowo i dobitnie. Zanim odszedł, spytał ją jeszcze:
— Kiedyż rozpoczniesz przedwstępną kampanję?
— Zaraz dziś wieczorem. Udam się w okolicę Montmartre. Odwiedzę kilka lokalów balowych po za rogatką, gdzie spodziewam się spotkać niejednę z moich dawniejszych towarzyszek.
— Myśl przewyborna!
— Gdy znajdę coś odpowiedniego, w jaki sposób mam ci o tem donieść — sam będę dowiadywał się o to codziennie.
— Nie śmiałam ci tego zaproponować... tak jesteś zajęty...
— Prawda, ale to, z czem przyszedłem do ciebie, jest właśnie interesem i to nader ważnym.
Upłynął cały tydzień.
Blaireau gorąco kąpany, i strasznie zawsze niecierpliwy, zaczynał już posądzać swoją wspólniczkę, że nie rozwinęła w tej sprawie, wymaganej przez niego gorliwości.
Nareszcie dnia pewnego przywitała go Solange temi słowami:
— Przecież znalazłam!