hającem na nią ze wszech stron — niebezpieczeństwem. Dotąd była uczciwą, Dotąd była uczciwą, ale łatwowierną.
...Musiała paść ofiarą prędzej czy później... swojej dobroduszności, niedoświadczenia i nieznajomości zupełnej, czem jest świat właściwie?
Jakkolwiek była Gabryela nader skromną i uczciwą panienką, nie mogła przecież w tak młodym wieku, żyć z dala od świata jak pustelnica, i nie przyjmować nigdy przyjaznych propozycyj, innych panien sklepowych, a swoich towarzyszek. Serce jej dotąd zupełnie wolne, było jednak spragnione miłości i tęskniło do czulszego uczucia, wiedzione tajemnym instynktem. Skłonną była zatem do zawierania przyjaźni, i odpłacała całą duszą, najlżejszy dowód życzliwości. Nawiązała więc dość ścisłe stosunki z kilkoma koleżankami, o wiele więcej doświadczonemi od niej.
Opierała się zrazu wszelkim namowom, wreszcie zgodziła się i towarzyszyła im w niedzielę tu i owdzie, a nawet często późnym wieczorem w dzień powszedni, po zamknięciu magazynu.
W niedzielę zatem wybierano się gromadnie, bądź do teatru, na „tanie miejsca;“ bądź za miasto, na daleką przechadzkę; gdzie za rogatkami spotyka się co krok śliczne, kwieciste ogrody i sale halowe. W ogrodach tak zielono i cienisto; w salach tak gwarno i wesoło.
Wieczorem, w dni powszednie, szło się bądź na bulwary, popatrzeć na wystawy sklepowe, otwarte do późna; a ułożone tak ponętnie i z takim smakiem artystycznym. Czasem dotarło się aż do pól Elizejskich. Tak przyjemnie odetchnąć świeżem powietrzem, usłyszeć tajemniczy szmer liści na drzewach, szczególniej gdy piękna na świecie pogoda, a niebo szafirowe, lśni gwiazdami, niby brylantami.
Czasem szło się i na jaki balik. Trzeba przecież urozmaicać cokolwiek przyjemności; widzieć i użyć wszystkiego,