Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/95

Ta strona została przepisana.

— Powierzę ci później, jeszcze o wiele ważniejszą robotę — dokończył Blaireau.
— Tak, to lubię. Dowiedziesz mi tem kochasiu, że posiadam dotąd twoje zaufanie.
— Potem obrachujemy się dokładnie. Być może, iż kapnie z tego dla ciebie Gargasse, z kilka pięknych, tak miło dźwięczących... luidorków.
— Wszystko to pięknie i ładnie, ale tymczasem ile dostanę?
Wyciągnął dłoń.
Blaireau włożył w nią pięć franków.
— Tylko tyle! — Gargasse skrzywił się pociesznie.
— Naturalnie i powinienbyś mi jeszcze podziękować za moją przezorność. Nie będą cię kusiły po drodze, wszystkie szynki i kawiarnie.
Gargasse odpowiedział na to gniewnem mruknieniem. Zasadził kapelusz na bakier, wywinął w powietrzu grubym kijem sękatym, którego używał zamiast laski i wyszedł rzuciwszy Blaireau’owi te słowa na pożegnanie:
— Dziś wiecór, lub jutro rano!
Wrócił jednak Gargasse dopiero nazajutrz po obiedzie.
— I cóż? — spytał żywo Blaireau.
— Oto czego się dowiedziałem: Twój ptaszek nazywa się istotnie Sosten de Perny i ma mieszkanko przy ulicy Bichepanse, ale tam pojawia się nader rzadko.
— Ejże! — Blaireau nadstawił uszy, mocno zaintrygowany.
— Młodzieniec naśladuje magnatów z czasów Ludwika XV, trzymając sobie „Domeczek“ (jak się wtedy wyrażano). Na ulicy Bichepanse, wyznacza on schadzki kiedy-niekiedy kilku przyjaciołom, lubiącym na równi z nim, swobodną hulatykę, z ładnemi damulkami. Od pięciu miesięcy zresztą, prawie się tam nie pokazuje. Czasem tylko każę adresować do siebie niektóre listy. Przychodzi po nie sam, ale najczęściej przysyła je odebrać od odźwiernego, swojego lokaja.
— No! ten młody człowiek, ma przecież wszelkie prawo trzymać apartament. li tylko w celu, aby mógł w nim przyj-