Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/98

Ta strona została przepisana.

odległości od innych domów, aby nie zwracał uwagi, ludzi ciekawych, którzy lubią namiętnie wtrącać się do cudzych interesów, nie obchodzących ich nic a nic. Daję ci termin trzech dniowy na wyszukanie czegoś podobnego. Dziś mamy środę. Oczekuję cię zatem w sobotę.
— Czy wolisz tę okolicę, niż inną?
— Nie, to mi jest zupełnie obojętne.
— W takim razie, udam się w kierunku wiatru. Pójdę w tę stronę, w którą on powieje.
Rozeszli się dwaj przyjaciele.
— Blaireau sprytny hultaj! — myślał Gargasse. Szkoda tylko, że taki skąpy; chce zawsze zagarnąć wszystko do własnej kieszeni.
Ze swojej strony — mruczał Blaireau po odejściu Gargassse’a.
— Pijak z niego co prawda, niepoprawny, ale wierny jak pies, i umie trzymać język za zębami. Muszę pchnąć go naprzód używając do spraw trudniejszych i bardziej na serjo.
W sobotę o pierwszej z południa. zjawił się Gargasse.
— Oho! jak widzę nie traciłeś czasu — Blaireau zauważył.
— Dopiero dziś rano znalazłem domek, który, o ile sądzę, powinien zadowolić cię pod każdym względem.
— Jeżeli tylko odpowie położonym przezemnie warunkom? — bąknął Blaireau.
— Otoczony ogrodem; nie wielki... mur wysoki, jak pragnąłeś, obrośnięty dzikiem winem... Są drzewa wysokopienne, o konarach rozłożystych. Za jaki miesiąc, gdy się liście na nich rozwiną, będzie to istnem gniazdkiem, pełnem zieloności. Domek składa się z parteru i piąterka... nie wspominam o strychu i piwnicy... Na dole pokój bawialny, obok salka.... Po drugiej stronie korytarza kuchnia. Na piąterku dwa schludne pokoiki sypialne, przedzielone gabinetem do ubierania. Wszystko malutkie, czyściutkie i umeblowane wcale przyzwoicie.
— Doskonale — wtrącił Blaireau.
— Kiedyż można się tam sprowadzić?