szczerze przywiązani. Jakiż sprawiłby im niepokój, oddalając się z Paryża.... z Francji... na zawsze.... Czyż nie będąc potwornym niewdzięcznikiem, nie powinien przynajmniej podziękować margrabiemu za to wszystko, co dlań uczynił?
Zrozumiał, że wypadało mu wrócić do pałacu Coulange.
Strzeliło mu zresztą coś nowego do głowy. A może naprawdę manuskrypt sfałszowany? Czyż dziś nie naśladują pisma w sposób łudzący? Zbóje w tym rodzaju, jak ci trzej, którzy go wciągnęli w zasadzkę, byli zdolni wymyśleć i coś podobnego. Sądząc go podług siebie, przypuszczali, że będzie dość podłym, aby kupić u nich milczenie i nosić dalej cudze nazwisko. On, nędzny podrzutek, miałby poślubić hrabiankę de Valcourt? Nigdy! przenigdy!
Dlaczego mu to prędzej na myśl nie przyszło, że prawdopodobnie manuskryptu nie pisała margrabina de Coulange?
Ta kwestja była tak łatwą do rozwiązania, gdy przeciwnie, całą historję z wykradzeniem dziecka otaczała tajemnica nie do odgadnienia.
Zwolna ochłonąwszy z pierwszego, gwałtownego wrażenia, przypominając sobie ten i ów szczegół z lat dziecięcych, był prawie przekonany, że zastawiono nań pułapkę z niesłychaną i zuchwałą bezczelnością, sądząc, że da się złapać odrazu w samotrzask, jako naiwny i dobroduszny młokos.
Z pierwszym dnia brzaskiem, gdy zaczynano otwierać magazyny, Eugenjusz wchodził w bramę pałacu Coulange.
Strona:PL É Richebourg Syn.djvu/349
Ta strona została przepisana.
KONIEC TOMU DRUGIEGO.