Aby nie wyprzedzać zanadto wypadków, następujących szybko jeden po drugim, powróćmy do panny de Coulange. Powóz, do którego udało się ją wsadzić podstępem, pędził galopem. Armand bowiem, siedząc na koźle, nie szczędził bicza i tak rączym koniom. Dojechano do Sekwany, mijając ją, przez most Alma. Dotąd Lola milczała. Przekonana, że wezwała ją matka, i że z nią połączy się niebawem, niepokoiła się tem jedynie, co się jej mogło złego przytrafić. Nie domyślała się dotąd niczego. Nie znała wprawdzie młodej osoby, która wywabiła ją z kościoła, ale jej twarzyczka ładna, głos sympatyczny, ułożenie dystyngowane i spojrzenie powłóczyste a łagodne dwojga pięknych oczów szafirowych, budziło w Loli ufność zupełną.
— Nie mówisz mi nic pani o mojej matce — odezwała się w końcu pierwsza. — Miałaś mnie przecież ostrzedz o jakiemś nieszczęściu, które ją spotkało.
— Tak.... prawda.... tylko że....
— Cóż dalej?....
— Lepiej może będzie, jeżeli pani margrabina sama pani wszystko opowie....
— Błagam panią — rzekła Lola — chciej skrócić moje męczarnie!.... Dręczy mnie straszny niepokój, nie wiem co mam o tem sądzić.... Miej litość nademną!
— Chciałabym.... ale nie wiem od czego zacząć.... Brak mi potemu odwagi.... Nie, nie, nie mogę!....