Ku twym stołom zewsząd szle ci
Swe nektary kwietny łan.
Moje zaś spętane ręce
O wieczorze i poranku
Mdleją w pracy bez ustanku,
W krwawych potach i udręce,
Czoło me się kłoni w proch;
Jak wół wlokę się jarzemnie
Pod okrutnej chłostą pięści, —
Mnie się nigdy nic nie szczęści,
Miast radości mieszka we mnie
Troska jeno, żal i szloch.
Rozkosz panem być błękitu,
Rozkosz bujać w słońca złocie,
Mimo tego ja ci, trzpiocie,
Nie zazdroszczę twego bytu,
Co na kwiatach wciąż upływa,
Nie chcę trwać w mdłych snach jedynie,
O pieszczotę róż się prosić —
Los nasz: ziem tę potem rosić.
Czyż nie po cnym tylko czynie
Ręka słodko wypoczywa?
Wolny, nie pod okiem straży,
Radbym tężyć myśl i ramię
W pracy, którą włoży na mię
Własny nakaz, — w tej, co darzy
Dniem jedynie godnym człeka;
W pracy, coby błogość niosła
Wszemu, z czem się pierś ma zrosła:
Mej Ojczyźnie i ludzkości
I szczęśliwszej tej przyszłości,
Co jest, choć się wciąż odwleka.