Strona:PL Čech - Pieśni niewolnika.djvu/49

Ta strona została skorygowana.



XV.

Raz dwaj otrocy z dozorcą samotrzeć
Z dalekiej drogi wracaliśmy puszczą,
Której stuletnie drzewa tak się bluszczą,
Że nigdy dniowi pod ich dach nie dotrzeć.
Z worem na drągu z ramienia na ramię,
Czujnie strzeżeni i pod grozą pięści
Albo cogorsza ostrej draba włóczni,
Jeden za drugim szliśmy obaj juczni,
Ledwo już dysząc. Wtem gałąź zachrzęści
I suchy konar z łoskotem się złamie
I sierść złocista, pręgowata cała,
Mignie znienacka szybciej niźli strzała.
Jeden krzyk trwogi i już drąg i brzemię
Lecą nam z ramion na skrwawioną ziemię,
A mój towarzysz, co zdążał przedemną,
Patrzę: kłom bestji broni się daremno.
Stróż nasz oszczepem potrząsnął i mierzy...
Zwierz powalonym nie bawiąc się trupem
Skoczył i łapy w krwi ubroczył świeżej
I pomknął w dżunglę z nowym swoim łupem.