Ale to echo gasło w ogniu żarów
Lub zamierało pod Zajmy uśmiechem.
Raz gdyśmy poszli do rzeki po wodę,
Nabrawszy w stągwie, puściłem ją przodem.
Na łów iść miałem, lecz wsparty o kopję
Powracającą w dom oczyma tropię.
Szła jak rusałka, — świeżych kwiatów wianek
Zwisał jej z czoła i w tęcze ją stroił.
Podtrzymywany jedną ręką dzbanek
Chwiał się na głowie i smukłość jej dwoił.
Wzrok zachwycony tą harmonją linij
Śledził wdzięk ruchów, widnych poprzez kwef,
Ten wdzięk, o którym — choć znikła w jaskini —
Świadczył wymownie srebrzysty jej śpiew.
Nieraz-em duszę tą piosenką pasł —
Wówczas zabrzmiała mi ostatni raz:
Jak kwiatów pączki
Ros kryją łzy,
Jak śród obrączki
Blask perły lśni,
jak kryształ w skale
W niebie gwiazd rój,
W sercu mem trwale
Tkwi obraz twój.
Wpierw się w doliny
Zmieni szczyt gór
I księżyc siny
Zgaśnie śród chmur
I pierwej stanie
Słońce na niebie,
Niż pierś przestanie
Miłować ciebie.