Strona:PL Ściskała - Ostatni mnich w Orłowej.pdf/77

Ta strona została przepisana.

Dolina, którą jechali, cała była jeszcze osłonięta mgłą jesienną. W ostatnim tygodniu spadł obfity deszcz, tak gorąco upragniony. Padało kilka dni z rzędu, porobiły się nawet pokaźne kałuże wskutek tego, że woda nie miała odpływu. Łąki, pola odświeżyły się po długiej posusze, trawa poczęła napowrót zielenić. Dziś lśniła się od wczorajszego obfitego deszczu. Słońce zaczęło się przedzierać po kilku słotnych dniach, znikły mgły, pokrywające rozległe ścierniska klasztorne, położone wzdłuż drogi. Droga miękka, rozmokła, trzeba było czasami zwalniać biegu, bo konie, napotkawszy kałuże, obryzgiwały siebie i jeźdźców. To nie było jednak powodem tej widocznej niecierpliwości jadących. Coś innego wżerało się im w duszę. Jakiś głos czy popęd samozachowawczy, jakaś dziwna moc. Wołałby każdy powrócić do domu, zaniechać tej dzisiejszej wyprawy. Zapowiadał się dziś piękny dzień, opary rzedły, słońce coraz więcej serdeczniej przyglądało się jadącym. A oni wciąż chmurni. Niewidzialna, ołowiana mgła spadła im widać na dusze. Nie mówią nic do siebie, — każdy zajęty własnemi myślami.
Już było dobrze koło południa, gdy, wyjechawszy z chłodnego lasu, przesiąkniętego wonną żywicą, zauważyli przed sobą wijącą się pod górę drogę od Frysztatu, a zbiegającą się