Strona:PL Świętochowski - My i Wy - Przegląd Tygodniowy Życia Społecznego, Literatury i Sztuk Pięknych. R. 6, 1871, no 44.pdf/1

Ta strona została skorygowana.
MY i WY.

Potop! wykrzykuje z pełnych piersi kronikarz Tygodnika Illustrowanego.
Baczność! woła autor Pokłosia.
Gore! ostrzega ktoś inny!
Jest więc coś co trwoży falangę literacką: „Idą ławą, mówi pierwszy z tych pisarzów i plwają na wszystko, nie uznają nic co było przedtem i co jest po za niemi“.
„Energja skandalu robi coraz śmielsze wyłomy w literaturze“ mówi drugi „I nie umieją gramatyki“, ze zgrozą dodaje trzeci.
To coś, to straszydło, ta ława groźna mająca zatrwożyć i zohydzić obecny literacki okres w oczach potomnych — to jesteśmy my, młoda drużyno pisarzów. Teraz więc właśnie jest czas gdy nas wszazano palcem, określić nasze stanowisko, zdefiniować cel walki, którą pismo nasze wytrwale i ciągle prowadzi, lekceważąc sympatje sąsiadów, i... rzekomych powag. Dopóki gniew pokrzywdzonych objawiał się bojaźliwemi strzałami z za węgła, dopóty nie wart był ze strony naszéj pilniejszéj uwagi; ale gdy dziś tenże sam gniew wyraża się coraz częściéj pojawiającemi się, choć równie tajemnemi skargami, — zasługuje na uwzględnienie. Nie słuszność tych żalów, nie poczucie własnej winy, skłania nas do tych tłumaczeń, ale objaśnienie faktu wywołanego przez nas, faktu który bądź co bądź nie jest bez znaczenia.
Nie potrzebujemy tego szeroko dowodzić, że tylko zastój, nieruchomość i senność w dziennikarstwie, lenistwo lub niedołęztwo w literatach, którzy coraz bardziéj mnożącym się potrzebom wysługiwać się nie chcą lub nie mogą, którzy zyskawszy sobie jaki taki kredyt u ogółu, zapomnieli o wypłacie mu najkonieczniejszych długów, że mówię to jedynie pobudziło nas do zajęcia innego stanowiska, do czynnych i energicznych wystąpień. Ci wszyscy, którzy w naszem postępowaniu widzą tylko nieznającą swych sił i celów młodość, a jeszcze bardziéj ci którzy umieją czytać pomiędzy linijkami zawiść i nienawiść prywatną, ci wszyscy podobni są do owych furmanów żydowskich, którzy sądzą że na to tylko wynaleziona została koléj, ażeby im dokuczyć. Większa część piszących, a z nimi całe stronnictwo któremu przewodniczą, wszelkie starcia się zdań, wszelkie wyrażenia odmiennych opinij, działania w imię idei nieobjętéj ramami tradycyi i wybiegającéj po za sferę pojęć utartych, przeżuwanych przez kilkadziesiąt lub kilkaset osobistości zakwestyonowanéj siły umysłowéj, większa część mówię najzacniejsze porywy śmiałéj myśli sprowadza zawsze do jednego mianownika — rozdrażnień osobistych. Wykazywaliśmy już bezlogiczność podobnego zarzutu — nie powtarzając się więc, idźmy daléj i zsumujmy w téj chwili cały szereg napaści na nas i odpowiedzmy na nie koleją głównych punktów obwinienia. Odpowiedź nasza zamykać się będzie w granicach pytania, kto jesteśmy my a kto jeszcze Wy wielcy, zacni, uczeni, poważani, krzywdzeni i prześladowani? My jesteśmy młodzi, nieliczni, nie rządzący się widokami materyalnych korzyści, uwolnieni z obowiązku hołdowania pewnym stosunkom i znajomościom; wypowiadamy swoje przekonania otwarcie, nie lękamy się sądu i kontroli, pragniemy ją rozciągnąć na wszystkich, pragniemy: pracy i nauki w społeczeństwie, pragniemy wywołać siły nowe, zużytkować istniejące, skierować uwagę przed a nie po za siebie — oto nasze wady. Wy jesteście starzy, liczni, krępowani między sobą tysiącem niewidzialnych nici, skradacie się ze swojemi zasadami nieśmiało, żądacie w literaturze spokoju, nieruchomości, każecie wszystkim patrzyć w przeszłość, szanować nawet jéj błędy, chcecie, ażeby was, tak jak senatorów rzymskich była zawsze jedna tylko liczba, ażeby was nikt nie sądził, nikt o nic się nie upominał, — oto wasza zasługa. Czy idąc tak odmiennemi drogami możemy się spotkać kiedykolwiek i uszanować wzajemnie swoje cele? Nigdy! Wiemy to — między naszemi obozami popalone mosty, pozrywane groble. Zarzucacie nam, że gardzimy wszystkiém co się przed nami stało, że nie jesteśmy sprawiedliwi dla zasług starszego pokolenia. Kłamstwo — ufundowane na tém, że nie jesteśmy zapalczywymi tych zasług czcicielami. Nie przeczymy, że każdy miał swój czas, w którym coś pożytecznego zrobił, ale czyż to nadaje mu prawo słusznego żądania od innych, ażeby cały swój czas poświęcali rozpamiętywaniu jego czynów — jako osłodę jego ostatnich chwil życia. Wdzięczność i szacunek dla poprzedników w sferze pracy umysłowej, nie jest wdzięcznością syna dla dobrego ojca. Postęp biegnie tak szybko, obowiązki jednostek tak wielkie, że ci co wstąpili późniéj do wielkiéj pracowni ducha, zaledwie czas mają obejrzeć się na tych co przed nimi byli. A cóż dopiero gdy starsi zasmakowawszy w korzyściach swego wpływu na społe-