pomagania dążeniom, ku jego szkodzie zwróconym, zawsze gotów. Prawa przeto człowieka i obywatela nie mają w samej naturze społeczeństwa żadnej opieki i rękojmi. A nie stanowią one pośledniej części jego dobrodziejstw, lecz ich jądro. Bez nich niema kultury, niema jej rozwoju, niema potężnych ruchów postępu. Wspaniale rzekł ks. Montmorency we francuskiem Zgromadzeniu narodowem 1789 r.: „Celem wszelkiej konstytucyi politycznej, jak wszelkiego związku społecznego, inoże być tylko zachowanie praw człowieka i obywatela[1]. Tak jest. Człowiek to najwyższy majestat w społeczności, którego nie mogą przeważyć i przewyższyć interesy wszystkich razem wziętych je członków.
„Jednostce — mówi Duquit[2] — niema prawa rozkazywać nawet jednomyślna uchwała społeczeństwa”. Zasada ta jest tylko życzeniem i marzeniem, ale będzie kiedyś rzeczywistością. Będzie nią wówczas, gdy przestanie być kroplą wonności, wyciągniętą z kwiatów najwznioślejszej po-