Pater wielką rybę na więcierze chwycił,
Mało to zaiste, by klasztor nasycił,
Ale żaden z mnichów nie skarży się na to,
Że obiady krótkie, — chóry dłuższe za to.
O ziemskie marności dbają tutaj mało,
Sandał męczy nogę, włosiennica ciało.
Wszędy najdziesz móle, wszędy pył, rdza sroga,
Bo o niebie tylko myśli sługa Boga.
Jako pszczółki, brzęcząc, w modlitwie pociechy
Szukają tu, cierpiąc za ludzkości grzechy...
Gdy brat kucharz utkwił w rybę ostrze noża,
Cóż za jasność błysła! O Matko ty Boża!
Zamiast mlecza, Chryste! z rybiego żywota
Wyjmuje dwa klucze ze szczerego złota!
Od strachu na głowie włos mu się najeży,
Do ojca gwardyana z kluczami pobieży.
Świętobliwy gwardyan ambrę niebios czuje,
Jakie to zacz klucze, natychmiast zgaduje.
Oczy mu jaśnieją niezwykłem natchnieniem;
Wzniósłszy w górę ręce, woła z namaszczeniem:
— „Dzięki słać do Pana wiecznie za to mamy,
Że nam zesłał klucze od niebiańskiej bramy!“