Hanka Jeżówna, co się do Helci uśmiechała jakby do słoneczka, a i Wicek Zaparty, sierota bez ojca, bez matki, równolatek ze Stasiem i wielki jego przyjaciel.
Jak się tylko dzieci zeszły, usadzała je Rozalia jedno za drugiem na piasku, albo na trawie. Zaczynało się to od Tadzia, a skończyło na Helence, którą Rozalia na kolanach przed sobą trzymała. Z Jankiem tylko znów była bieda, bo „gąską“ w żaden sposób nie chciał być, tylko „panią“. Po długich korowodach kończyło się na tym, że nie był ani gąską, ani panią, tylko gąsiorkiem, o którym Rozalia mówiła:
Po łąkach chodzi,
Po wodzie brodzi,
Nie pilnuje stada...
Tymczasem Staś obskakiwał na jednej nóżce rzędem siedzące dzieci i każde po kolei w łepek palcem pukając, zapytywał:
— Puk, puk! gdzie tu pani mieszka?
A dzieci jedno po drugiem odpowiadały mu:
— Wpodle.
Już przeszedł Tadzia i Janka i chłopców ze wsi, i Hankę Jeżównę, i niczego się dowiedzieć nie mógł. Aż nareszcie zaszedł do Helenki. Helenka, choć malutka, już zdaleka schylała czółko i uśmiechała się. Staś leciuchno zapukał:
— Puk, puk! gdzie tu pani mieszka?
— Ja sama sobie pani! — odpowiadała za Helcię Rozalia.
Jak tylko to Staś usłyszał, zaraz skacząc układnie na jednej nóżce, tak prawił: