Więc cóż się tam z niemi było tak bardzo drożyć!
Kiedy już Staś wszystkie gąski wyłapał, szedł grzecznie „pani“ na gęsinę prosić:
A tę czerninę wilcy warzyli,
I osolili, i opieprzyli,
Zapalili las dębowy,
Wykipiała do połowy...
Ale „pani“ nuż się wymawiać, że tam strach na wróble stoi, że tam psy złe, więc się boi. Więc Staś — ciągle na jednej nóżce skacząc — grzecznie jej tłumaczy, że psów w domu nie ma, bo jeden poszedł do lasu, a drugi poszedł na pole, a trzeci w budzie spi, a czwarty się w maślance utopił. Ha! cóż robić? Dała się pani namówić. Idą, idą, a tu jak nie wypadnie z boku gruby Józiek, Tadzio i Wojtuś Zaparty, jak nie zaczną ujadać: „ham, ham!... ham, ham!...“ aż ogłuchnąć można było.
Tu „pani“ krzyczy, tu Staś psy odpędza — a cicho! — woła — a do budy! Ale gdzie to tam pomoże! Jeden ciągnie „panią“ za fartuch, drugi za chustkę, aż pani i o czerninie już słuchać nie chce, tylko ucieka, a ucieka.
Taka była gra w „gąskę“.
Ledwie dzieci po zabawie odpoczęły trochę, a tu Paweł Włodarz idzie do dzwonka, co w rogu podwórza, niedaleko gołębnika stał, na południe dzwoni: deń, deń... deń, deń!...
Zaraz też Hanka Jeżowna i chłopcy ze wsi na obiad idą, każde do swojej miski. Tylko Wicuś Zaparty do dworskiej kuchni szedł, bo na wsi nie miał nikogo. Aż tu i stary Papierkowski niedługo na ganek wychodzi i woła:
— Hej, panicze, proszę na obiad!
Chłopcy się spieszą, jak mogą, ale Janek wszystkich