że, krzywi się i stęka, choć mu znowu tak bardzo nic nie jest. Po chwili tak mu Rozalia śpiewa:
Chory mój Janek, chory,
Leczyły go doktory.
Jeden mu przyniósł kaszy,
A drugi wina w flaszy,
Trzeci dał konia z rzędem:
— Leć teraz Janku pędem...
Tu już Janek nie mógł wytrzymać, zrywał się z kolan Rozalii i biegł za chłopcami „pędem“, póki znów sobie jakiego guza nie nabił.
Gdy się dzieci pomęczyły, zaczynała im Rozalia opowiadać bajki. Już też i Helenka wstała, i pięknie wyspana siedziała cichutko, słuchając.
Bajki były różne. Jedna „o baranim kożuszku“, druga „o zaklętej królewnie“, trzecia „o Madeju rozbójniku“, czwarta „o szklannej górze“, piąta „o sierocie i złej macosze“, szósta „o koszałkach opałkach“, siódma „o smoku i o rycerzu“ — a każda prześliczna taka, że aż się dzieciom oczy do niej śmieją. A już najczęściej zaczynały się te bajki tak: „Było trzech braci: dwóch mądrych, a trzeci głupi, który był ich wielkim faworytem“. Oprócz bajek były jeszcze tak zwane przypowiastki: o Maciusiu, co igły w stogu siana szukał, o gołąbku, co się zabłąkał, o kozie i o jeżu. Tę ostatnią najwięcej lubił Janek; szczególnie też to miejsce, gdzie się tak mówiło:
Ja kozadarta.
Kwartą soli natarta.
Kto tu przyjdzie, to go zjem!...