bramę forteczną, jeden z żołnierzy odezwał się żartobliwie, salutując Zenonkowi.
— Za późno, pułkowniku Zenonie, za późno, już po weselu.
— Mama nie puściła — odrzekł chłopczyk.
Po za wałem roztaczała się szeroka płaszczyzna, na której widać było oddziały wojska, skupione w czworobokach, wozy, obszyte płótnami i zbierające na pobojowisku rannych, gdzieniegdzie leżał karabin, tornister, pałasz, trup konia lub człowieka. Od czasu do czasu odzywała się trąbka. Zenonek, pobudzony tym sygnałem, wycelował w przestrzeń strzelbkę i huknął: puf! puf! puf!
Pani Bolecka szukała wzrokiem męża. Nareszcie spostrzegła go w dali na okopie fortecznym: klęczał pochylony i czemś zajęty. Podążyła więc z synem ku niemu. Szli nad rowem, w którym co krok leżeli martwi lub pokaleczeni żołnierze. Ten, dźwigając się z trudem, prosił panią Bolecką o garść szarpi dla zatamowania krwi, drugi błagał o trochę wody do picia, inny wydawał rozpaczliwe jęki, inny tarzał się z bólu, a jeden, w odmiennym mundurze, syknął, grożąc Zenonkowi:
— Wilczku! — jeszcze od ziemi nie odrosłeś, a już chcesz polować na ludzi!
— Mamusiu — szepnął chłopczyk, upuściwszy strzelbkę, tuląc się do matki — jak tu strasznie!
Ale ojciec był niedaleko. Wyjmował on kulę ze szczęki leżącemu na wale oficerowi rozbitego, nieprzyjacielskiego wojska. Ranny, którego blada twarz wyrażała okropne cierpienie, milczał; ale wreszcie drgnął silnie, ujął rękę doktora Boleckiego i ściskając ją, rzekł z wysiłkiem:
Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/028
Ta strona została uwierzytelniona.