sukienkę perkalową, dziurawe trzewiki i nic więcej. Wandzi strasznie jej się żal zrobiło, prosiła matki, żeby wysiadły z dorożki i zbliżyły się do tych biednych ludzi. Matka uczyniła to chętnie. Zapytywała koleją ofiary powodzi o straty poniesione, o położenie, o rodzinę i każdemu wsuwała coś w rękę na pierwsze potrzeby. Było to bardzo niewiele, bo potrzebujących wsparcia zebrało się mnóstwo, a matka Wandzi rozporządzała małemi bardzo pieniędzmi. Wkrótce też wyczerpało się to, co dać mogła, i musiała odwrócić się ze łzami w oczach od żądających pomocy.
Pomiędzy temi ostatniemi była właśnie i stara kobieta z dziewczynką w wieku jej córki.
— Mamo! mamo! — wołała Wandzia — czy tym nic nie dasz?
— Rozdałam już wszystko.
— A masz jeszcze pieniądze w woreczku!
— Muszę przecież zapłacić hotel, w którym mieszkamy, i powrócić do domu, więc wszystkich pieniędzy oddać nie mogę
Wandzia zamyśliła się smutnie.
— Mamo — szepnęła wreszcie — a te pieniądze, które dostałam od wujaszka?
— Te do ciebie należą.
Dziewczynka milczała przez chwilę. Przed jej oczami przesuwały się wszystkie piękne rzeczy, które w sklepach kupić zamierzała.
— A gdybym ja — wyrzekła wreszcie — dała im coś z tych pieniędzy i tak zostałoby mi jeszcze na kupienie tego, coby mi się podobało.
Matka pochwaliła jej zamiar i spytała, wiele dać zamierzała. Wandzi bardzo żal było biednych ludzi, dotkniętych powodzią, a osobliwie tej dziewczynki, co spoglądała na nią
Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/038
Ta strona została uwierzytelniona.