przód, przechodzień jakiś szybko przesunął się środkiem uliczki, a światło niesionej przezeń latarni szerokim promieniem upadło na tajemniczą, olbrzymią postać. Jaś zobaczył wyraźnie, że nie była ona czem innem, tylko drzewem, drzewem nawet niewysokiem, tuż przy parkanie rosnącem. Cień, rzucany przez parkan, wyglądał jak czarna suknia, ramionami olbrzyma były gałęzie, któremi wiatr poruszał, siwą brodą gruby i puszysty nasyp śniegu, a głową wierzchołek osypany też śniegiem i kołyszący się w różne strony pod powiewem wiatru. Jaś pomyślał teraz, że wziąwszy już raz żywych ludzi za straszne cienie, a drugi raz drzewo za olbrzyma, powinien niczego nie lękać się, lecz śmiało i jaknajprędzej iść ku głównym ulicom miasta, które znał i z których mógłby trafić do domu. Trudność jednak była w tem, że na żaden sposób zmiarkować nie mógł, w której stronie znajdowały się te główne ulice i jakby ku nim iść należało. Musiały być one bardzo odległe od miejsca, w którem się znajdował, bo napełniający je zwykle turkot i gwar nie dochodził tu zupełnie; natomiast cisza panowała głęboka i ostre powiewy, takie, jakie w środku miasta nigdy czuć się nie dają, z cichym szumemi pogwizdywaniem skądś przylatywały. Jaś uczuł, że było mu coraz zimniéj. Na krakowskiem ubraniu miał wprawdzie paltot dobrze watowany i z futrzanym kołnierzem, a na bucikach z podkówkami inne jeszcze futrem wyłożone obuwie; niemniej jednak zaczynał uczuwać chłód dokuczliwy, przyczem plecy i ramiona bolały go od otrzymanych w tłumie szturchańców i popchnięć, a nogi boleć też zaczynały od zmęczenia. Przez głowę przeszła mu myśl, że balik dziecinny ciotki jego zacząć się już musiał, a zebrane tam dzieci siedzą sobie w ciepłym pokoju, przy jasno pło-
Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/058
Ta strona została uwierzytelniona.