— A jakże nazywają się twoi rodzice? gdzie mieszkają? — jednogłośnie zapytali wszyscy trzéj ludzie.
Jaś powiedział im nazwisko rodziców swoich, ulicę, przy której mieszkali, i nawet nazwę domu; ale człowiek, który trzymał go ciągle za rękaw od paltota, wydał się wiadomościami powziętemi mocno zakłopotanym.
— Hej hej! — zawołał — kawał drogi uszedłeś i jużbyś go po raz drugi tego samego wieczora pewno nie uszedł! Trzebaby naprzód do miasta dojść, a potem aż prawie na drugi jego koniec się dostać. Przytem my stąd jeszcze odejść nie możemy, bośmy roboty swojej nie skończyli, dziecka mego w nocy z tobą nie poślę, boby go jeszcze w mieście, jak włóczęgę, zabrali... To już inaczej nie będzie, jak tylko, że u nas w chacie przenocujesz, a jutro raniutko Wincuk mój odprowadzi cię do rodziców.
Słysząc to Jaś, zaczął głośno płakać, tupać nogami i krzyczeć:
— Ja chcę do mamy! ja chcę do mamy! ja chcę do domu!
Ale człowiek ów na krzyki i tupanie jego żadnej nie zwracał uwagi. Obejrzał się i zawołał.
— Wincuk!
Na wołanie to z jamy, której dotąd Jaś nie spostrzegł, ale będącej zupełnie taką samą, jak ta, z której buchał płomień — tylko, że w niej ognia nie było, — wyskoczył chłopiec, o parę lat starszy od Jasia, bosy, w płóciennych majteczkach i spencerku, z okropnie rozczochranymi włosami i twarzą poplamioną przez glinę i sadzę. Trzymał w ręku glinianą figurkę sporej wielkości, trochę do konia, trochę
Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/063
Ta strona została uwierzytelniona.