ucha prawie, tak samo trzęsła głową i takie same zmarszczki zbiegały się nad siwemi jej brwiami. To też Jaś jadł chętnie kartofle z solą, a odpowiadając Marylce i Wincukowi na różne ich zapytania, zaczął bawić się dość wesoło, gdy otworzyły się drzwi i ukazał się w nich człowiek wysoki i barczysty, z krótko przystrzyżonym, siwym zarostem dokoła twarzy i czemś bardzo długiem, zębistem i błyszczącem na plecach. Jaś ze zdziwieniem i trochę już z przestrachem patrzył na przedmiot przez człowieka tego niesiony i wtedy dopiero, kiedy przybliżył się do ognia, poznał, że była to wielka i doskonale wyczyszczona, więc błyszcząca piła. Na widok wchodzącego, stara babka, przestając mięszać w garnku, zawołała:
— Widzisz ojcze, jakiego to mamy dziś gościa!
Stary odpowiedział, że wie już o wszystkiem od Janka, z którym spotkał się u wejścia do chaty. Tu wszedł i ojciec Wincuka i Marylki, którego przybycie ucieszyło widocznie garncarzowę. Blada twarz jej przybrała wesoły wyraz; podniosła głowę z nad roboty, szyła bowiem przy świetle ognia grubą jakąś koszulę i skinęła głową ku mężowi.
— Wcześnie wróciłeś, Janku — rzekła — myślałam, że chyba po północy skończysz robotę.
Garncarz powiedział, że dopilnowanie nieskończonej roboty powierzył sąsiadom, a sam do domu pospieszył, bo niespokojny był o małego panicza, aby się pomiędzy nieznajomymi ludźmi bardzo nie lękał.
— Ja wcale nie lękam się — głośno i śmiało powiedział Jaś.
— A cóż to, czy to my dzikie zwierzęta, żeby się nas lękać?
Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/069
Ta strona została uwierzytelniona.