Jaś zaledwie na niego spojrzał, poznał zaraz, że był to ten sam żebrak, któremu dziś, z rozkazu ojca, z taką niechęcią i bojaźnią srebrny pieniążek podał. W wielkiem przerażeniu i zakłopotaniu mimowoli podniósł do włosów obie ręce, a oczu od ziemi oderwać nie mógł. Gdy tak stał, posłyszał, że żebrak ochrypłym trochę głosem mówił:
— O dla Boga! toż to ten sam paniczyk, który mi dziś złotówkę dał, kiedym do jego rodziców przyszedł o wsparcie prosić! Widziałem ja, widziałem wprawdzie, że paniczyk straszliwie starego dziada się lękał, ale nie dziw, w bogactwie to wychowane i ubogich ludzi nie widuje nigdy, a przytem u panów taki zwyczaj, że dziadami dzieci straszą.
Kiedy dziad wymówił te słowa, stary tracz, który z wielkiego bochenka razowy chleb dla wszystkich kroił, odezwał się:
— Oj źle to, źle i wstyd wielki, że panicz ubogich nie lubi i lęka się.
Jasia i wstyd i żal jakiś ogarnął.
— Ja wcale nie lękam się — zawołał — wcale ubogich nie lękam się...
— A no — śmiejąc się już, rzekł dziad — jeżeli nie lękacie się, to chodźcie tu i siądźcie przy mnie. Będziemy w sąsiedztwie z sobą wieczerzali.
Jaś zawahał się jeszcze. Jakkolwiek bowiem wstydził się bardzo trwogi swej, a szczególnie zawstydzał go stary tracz, który patrzał na niego bardzo bystremi i trochę srogiemi oczami, to jednak dawne przyzwyczajenie od razu ustąpić nie mogło. Ale garncarzowa zawołała go, aby pomiędzy nią a Mikołajem (tak tu dziada nazywano) usiadł. Garncarzowa była tak łagodną i tak delikatnie wyglądała, że Jaś usłuchał
Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/076
Ta strona została uwierzytelniona.