— Śmiejecie się paniczu, żem ja czarne wąsy miał niegdyś — zgadując myśl Jasia, ciągnął dalej Mikołaj; oho! a jaką moc i zgrabność w rękach miałem! Dla mnie bywało sześć koni, wprost ze stadniny wziętych, do węgierskiego woza zaprządz i lecieć potem niemi po drogach, drożynach i wertepach różnych, to zabawa była. Ażeby nie wiem jak rwały się i leciały, nie tylko w rękach moich nie uniosą, ale koło o kamień żaden nie stuknie i kłosa żadnego, przy drodze rosnącego, nie ugnie! Oprócz mocy i zgrabności w rękach miałem ja jeszcze wielkie u koni szczęście. Lubiły mię, jak dzieci ojca. Ale dla czego tak było? Był to już mój sekret; taki ot, cały sekret, żem z nimi jak z dziećmi postępował. Każdego z nich naturę i upodobanie i narów znałem, jak samego siebie, i stosownie do tego z jednym srożej, z drugim łagodniej a z innym to już całkiem łagodnie i gdyby z ogniem ostrożnie byłem. Karmiłem ich bywało chlebem własnym, a czasem, jak zacznę którego z nich głaskać a rozmawiać z nim, to sam nie wiem jak, dwie godziny w mig polecą, a koń głowę na mojem ramieniu kładzie, w oczy mi patrzy i zdaje się, że ot wnet, wnet zagada do mnie. To też nie tylko głos, ale chód mój znały. Nie wejdę jeszcze, bywało, do stajni a one wszystkie głowy poodwracają i jak jeden zarżą; czują, że już idę. Co zaś do głosu, to tak bywało: sześć ich do karety założę, bystrych takich, że zdaje się, ogień im z pysków bucha i wprost od stajni, przez ogromny dziedziniec puszczam pełnym galopem, a dopiero przed gankiem, kiedy panowie stają tam i patrzą, z cicha sobie syknę: cy — y — y — t! lejcami ani poruszając; moja zaś szóstka, jak pędziła pełnym galopem, tak i staje od razu a żaden ani drgnie, ani parsknie... jak z kamienia wykute, wszystkie
Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/078
Ta strona została uwierzytelniona.