— Tak samo... tak samo... tak samiuteńko! — myślał Jaś i przy łagodnym śpiewie garncarzowej usnął znowu smaczno i spokojnie.
Nazajutrz garncarz, ubrawszy się w porządny choć gruby surdut, sam odprowadził Jasia do mieszkania rodziców i kiedy obsypany przez nich podziękowaniami za gościnność i opiekę, dziecku ich udzieloną, odchodzić miał, Jaś przyniósł mu mnóstwo zabawek i przysmaków, prosząc, aby oddał je Wincukowi i Marylce; potem objął go mocno za szyję i długo mówił, żeby pokłonił się od niego babulce i pani garncarzowej, staremu Mikołajowi, Wincukowi, Marylce i wszystkim... wszystkim... wszystkim!
Od dnia tego największą przyjemnością Jasia jest chodzić z rodzicami po tych dzielnicach miasta, wśród których znajdują się domki najbardziej pozapadane i stare. Widok domków takich zaciekawia go nadzwyczajnie; a gdy tylko rodzice pozwalają na to, wchodzi do nich i zaznajamia się z mieszkającymi w nich ludźmi. Rad jest bowiem zawsze dowiedzieć się, jak oni tam żyją i pracują — i czy czasem nie potrzebują czegoś, o coby on rodziców swych mógł poprosić. Ubogie dzieci zajmują go też bardzo; Wincuka i Marylkę widuje często, ale i z innemi dzieli się nieraz zabawkami i przysmakami swemi. Żebraków nie lęka się też zupełnie, owszem, zawiązuje z nimi długie rozmowy, dopytując się ich, kim byli za młodu, co robili i jakim sposobem przyszli do biedy i żebractwa. Nieraz też opowiadają mu oni ciekawe historye, od których Jasiowi łzy w oczach stają i przez które, coraz lepiej rozumieć zaczyna wielką rozmaitość zajęć i losów ludzkich.
Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/083
Ta strona została uwierzytelniona.