bijania ich, wojaczkę porzucił i został księdzem. Przybywszy do Warszawy, wyuczył się dobrze po polsku i najczęściej przestawał z ludnością ubogą, żeby wszystkie jej troski poznać dokładnie. Znalazł śród tej ludności nieszczęść niemało i jak mógł, biednym pomagał; najtroskliwszą jednak rozciągnął opiekę nad sierotami i niemowlętami, porzuconemi przez matki. Trafiały się bowiem kobiety, które, nie mając czem nakarmić swych dzieci, zostawiały je na ulicach i placach; zdarzały się inne, które porzucały niemowlęta, bo nie chciało im się na ich wyżywienie pracować. Były i takie matki, które, dla pozbycia się kłopotów, mordowały dzieci i zwłoki tajemnie grzebały lub rzucały do wody. Nieraz sam ksiądz Boduen znajdował w zakącie ulicy kwilące niemowlę, drżące od głodu i zimna. Podnosił je z ziemi, otulał połą swojego płaszcza, powierzał opiece jakiej poczciwej niewiasty i nad wychowaniem czuwał jak ojciec. Ponieważ liczba nieszczęśliwych zwiększała się ciągle, postanowił stały dla nich urządzić przytułek. Dla dokonania tego, począł odwiedzać ludzi zamożnych i zbierać składki. Trudno wyobrazić sobie ile upokorzeń znieść musiał, nim potrzebną na zakupienie domu dla dzieci zgromadził sumę. Zaszedłszy, naprzykład, razu pewnego do jednego z zamożniejszych domów, znalazł towarzystwo, zajęte grą w karty, a na stole stosy pieniędzy. Do tego, przed którym leżało złota najwięcej, zbliżył się ksiądz Boduen nieśmiało i przemówił pokornie:
— Wielkie tu bogactwo — czyż cząstki nie uzyskam dla biednych?
Gracz udawał, że prośby nie słyszy.
— Małą cząstkę dla sierot! — powtórzył ksiądz głośniej.
Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/094
Ta strona została uwierzytelniona.