— Nie bój się chłopczyku — rzekł łagodnie, ujmując za rękę wylękłego druciarza. Nie bój się i nie gniewaj na Tankreda. Dobry to, zmyślny pies i pewnie nie posądził, żeś zło...
Znów mu słowo, które chciał wyrzec, skonało na usteczkach, wykrzywionych jak do płaczu. Płakał bo też już na dobre i łkając, kończył:
— Tylko... Tankred nie wiedział, żeś głodny... i... że ci jego obiad smakować będzie. Chodź do kuchni, ogrzejesz się, a Marcinowa da ci smażonych dla mnie kartofelków.
Ojciec Edzia, który się we drzwiach przypatrywał milcząc całemu temu zajściu, uściskał syna czule.
— Pewien jestem — rzekł — że będziesz odtąd, Edziu, cenił to, co posiadasz. Lecz abyś mógł spokojnie cieszyć się swem szczęściem i używać dostatków, pamiętaj, że szczęśliwy, który żadnej łzy nie otrze, — syty, który nie nakarmi głodnego, wstydzić się powinien i czuć stokroć nędzniejszym od nędzarzy, z którymi podzielić się tem, czem ma jest jego obowiązkiem.
Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.
W. Z. Kościałkowska.