— Za tydzień, Jasiu, w sobotę — odpowiedział mu na to stojący obok wagonu ojciec, a spiąwszy się w górę, na stopień, ucałował chłopczyka i odjeżdżającą na wieś żonę.
Wszyscy troje mieli łzy w oczach. Tydzień, jakże to długo! Pociąg ruszył. Jaś długo jeszcze wyglądał, przez okno i razem z matką patrzyli na ojca, który ich żegnał, poruszając chustką, aż wreszcie, gdy oddalali się od siebie coraz bardziej, łzy zachodziły chłopcu na oczy: nie widział już ojca.
Maszyna syczała, koła powozów turkotały, Jaś się obejrzał, dokoła obce twarze, uścisnął matkę, ona pogładziła jego jasną główkę, otarła zapłakane oczy.
Jaś nie pierwszy raz jechał koleją. Na dworze było ciemno i zimno, okna zamknięto; usiadł więc, oparł głowę o ramię matki, przytulił się do niej, popatrzył jakiś czas w marsowatą, ponurą twarz otulonego futrem pana w okularach, który siedział naprzeciwko, aż wreszcie sen mu skleił powieki, zasnął.
Świst lokomotywy zbudził go.
— Mamuniu! — zawołał, otwierając oczęta, w których znać było przerażenie. — Ah! mamuniu! — mówił dalej, tuląc się do matki — jakie to straszne!
— Co takiego, Jasiu!
— Śniło mi się, ah! mamo, ja drżę cały, śniło mi się, że ojciec umarł i poszliśmy wszyscy na cmentarz, tam do tego grobu, gdzie babcia już leży. Mama płakała okropnie, a ojca w trumnie spuszczano...
— Cicho, aniołku — rzekła matka i pocałunkiem zamknęła mu usta. Na sen nikt rozsądny nie zważa. Zabieraj się, tu wysiadamy.
Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.