bieta, otwierając oczy. Ale zaraz je znów zamknęła. Młoda pani delikatnie wyplątała dziecinę z więzów płachty i wzięła ją na kolana. Mąż jej kazał furmanowi jechać co prędzej. Wieś już była niedaleko. Konie, czując stajnię, pociągnęły żwawiej.
Zajechano przed dwór piękny i duży; służba wybiegła na spotkanie państwa. We wszystkich piecach ogień płonął wesoły, wieczerza zastawiona na stole oczekiwała przybyłych. Ale dobrzy młodzi małżonkowie przedewszystkiem zajęli się chorą. Przeniesiono ją do garderoby, położono do łóżka, rozcierano ciepłemi serwetami. Niestety, starania te przyszły zapóźno. Nie odzyskała już przytomności biedaczka i nazajutrz wieczorem umarła.
— Dziecko wezmę za własne — rzekła litościwa pani, co też potwierdził jej mąż najchętniej.
Tak tedy mała Stasia znalazła wypadkiem opiekunów w państwu Różyckich, dziedzicach wsi Dębiany.
Sierotka chowała się zdrowo, choć drobna była i blada zawsze. Pani Różycka zajmowała się szczerze biedną dzieciną, lecz w kilka lat później dwoje ślicznych dziateczek rozweseliło serca rodzicielskie. Syn Stefan i córeczka Wanda, przybyli państwu Różyckim na pociechę życia. Stasia, pięcioletnia już podówczas dziewczynka, dowiedziała się wtedy, że nie ma ani mamy, ani ojca. Powiadomiła ją o tem Justyna, panna służąca, istota obłudna, udająca do każdego wielkie przywiązanie, na to tylko, aby mu wyrządzić krzywdę jakąś.