— Dobre to dla takiej Stasi — dodawała niepoczciwa dziewczyna — niech się uczy, bo pójdzie pewnie na guwernantkę, gdyż państwo trzymają tylko z litości tę córkę żebraczki; ale panicz, będzie pan wielki, będzie jeździł zawsze karetą, będzie robił, co mu się podoba, i basta!
Niemądre te gadaniny zupełnie zawróciły głowę Stefanowi. Nauczyciel nie mógł się wydziwić jego niedbalstwu w naukach. Odpowiadał przytem niegrzecznie i począł mieć dziwne zachcianki. Do służby mawiał „ja ci każę,“ zamiast prosić o wszystko, jako chłopczyk dobrze wychowany. Dla Stasi zaś stał się nieznośny. Nikt o tem nie wiedział, bo zdarzyło się, że pan Różycki wyjechał w podróż daleką, pani zaś była ciągle słabą. Stefan korzystał z tego, że nikt nie poskarżył się nań przed matką, nie chcąc jej zasmucać, i broił bezkarnie.
Dobra Stasia, cierpliwie znosząc psoty malca, póki tylko ją samę miały na celu, parę razy próbowała go upomnieć, widząc nieuszanowanie, z jakiem się znajdował wobec swych nauczycieli; ale Stefan, na upomnienia jej rozgniewał się okropnie i, wspominając nie mądre opowiadania Justyny, począł mówić szkaradne słowa:
— Precz odemnie, cicho, ty chłopska córko — wołał tupiąc nogami. Ty tu jesteś trzymana z litości, ty nic nie znaczysz na świecie i nie masz nic; a ja jestem panicz, mnie wolno robić, co mi się podoba!
Łzy popłynęły z oczu biednej sieroty; nie odpowiedziała wcale żalem przejęta, lecz obecna temu pani Wolewiczowa, jej stara nauczycielka, rzekła w uniesieniu:
— Niegodziwy chłopcze, wiedz, że za krzywdę sieroty pan Bóg karze ciężko! Wspomnisz moje słowa, że przyjdzie
Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.