jęła rząd i opiekę nad całą rodziną. Posadziwszy narzekającą pannę Justynę przy chorej i przetłumaczywszy jej polecenia doktora, sama przypasała fartuszek, wzięła się do uporządkowania pokoi, potem zbiegła na dół do sklepu, przyniosła w koszyczku zapasów na obiad i zabrała się ochoczo do gotowania.
Około południa, ocknęła się chora, przyszły do jej łóżka zapłakane z nudów dzieci, a wszyscy czuli potrzebę posiłku. Już pani Różycka troszczyć się poczęła i chciała wysłać pannę Justynę do restauracyi, czemu ta sprzeciwiała się, mówiąc, że ona nie pokojówka, żeby z garnkami po ulicy chodziła; gdy drzwi się otworzyły, i Stasia, z rumieńcem na twarzy, przyniosła chorej talerz wybornego rosołu oraz zaprosiła dzieci i pannę Justynę do drugiego pokoju, gdzie skromny ale pożywny obiadek, jej rękami przyrządzony, nakarmił wszystkich dosyta.
Stasia pracowała jak rzeczywista pszczółka — bez wytchnienia. Nie dość, że sprzątała, gotowała, usługiwała wszystkim, ale jeszcze parę godzin dziennie uczyła dzieci; wieczorami zaś rysowała coś bardzo starannie, lub kolorowała fotografie. Mimo tego umiejętnego gospodarstwa, mały zapasik pieniężny wyczerpał się prędko, i od kilku dni, pani Różycka z niepokojem najwyższym oczekiwała chwili, w której Stasia przyjdzie jej oznajmić, że nie ma już ani grosza w domu. Przeszedł jednak tydzień i drugi, a wszystko szło po dawnemu; tylko Stasia coraz bledszą miewała twarzyczkę i oczy zmęczone.