Zauważył to doktór, odwiedzający panią Różycką, który bardzo polubił całą rodzinę. Stasia z początku broniła się od jego badań, ale gdy nakoniec nalegał koniecznie, zaprowadziła go do swego pokoiku i, pokazując mu mnóstwo rysunków oraz kolorowanych fotografij, wyznała, iż część nocy spędza na tej robocie, co ją trochę nuży.
— Nie jesteśmy bogaci — dodała nieśmiało — ja zaś względem tej rodziny mam obowiązki wdzięczności...
— Zacne dziecko! — przerwał jej doktór, biorąc za obie dłonie. Dziękuję ci za zaufanie. Nie trzeba psuć oczu w nocy nad robotą. Obmyślimy coś korzystniejszego. Czy umiesz trochę muzyki?
— A jakże; gram sama i uczyć potrafię — rzekła uradowana Stasia.
— Doskonale. Właśnie moje córki potrzebują nauczycielki. Przyjdź-że jutro do nas. Już my się ułożymy o lekcye. Ale, powiedz-że mi, panno Stasiu, skądże dostałaś robotę rysunków i fotografij i od kogo?
— Od kupca rycin — odparła Stasia. Udałam się wprost do magazynu, prosząc o robotę, i dano mi. Wszak praca nie hańbi nikogo...
— Owszem, praca uzacnia, podnosi, wywyższa. Dzielna i szlachetna istota z ciebie, moja panienko! rzekł doktór ściskając ze wzruszeniem jej małe pracowite rączki.
W rok potem, Stasia, poznajomiona z rodziną doktora, miała lekcyj tyle, że zarabiała niemi na utrzymanie całej rodziny. Jej też staraniem, Stefan, należycie przygotowany,