— Mamo, powiedz mi, powiedz, proszę cię...
— Co takiego? — rzekła pani Różycka zdziwiona.
— Czy to prawda, że wszystkie pieniądze w domu, za które się kupuje chleb, mięso, trzewiki dla nas, wszystko potrzebne, czy to prawda, że to są pieniądze Stasi?
— Prawda, mój synku.
— I gdyby jej nie było?... albo gdyby ona nie chciała nam dać nic, to cóż-by się z nami stało?
— Nie wiem, mój drogi — możebyśmy już z nędzy zginęli... Ja słaba, wyście jeszcze dzieciaki... Poczciwa Stasia, to nasz anioł opiekuńczy!
Stefan usunął się w kąt pokoju, zacisnął oczy dłonią i począł płakać. Matka nie zauważyła tego, lecz gdy wkrótce zabrzmiał dzwonek, i Stasia, z nutami w ręku, widocznie lekcyą zmęczona, stanęła na progu, Stefan podbiegł do niej, ukląkł i zawołał wśród łkania:
— Przebacz mi, Stasiu! ja byłem bardzo niedobry dla ciebie; teraz wiem już, że to ty nam robisz łaskę, że utrzymujesz nas z litości, że...
— Cicho, Stefanku — rzekła, podnosząc go i całując, Stasia. Pewnie znów ci coś nagadała ta niepoczciwa Justyna.
— Ja się poprawię — szlochał Stefan.
— Jużeś się poprawił; w szkole bardzo z ciebie radzi.
— Nie o to, ale dla ciebie Stasiu...
— Słuchaj, Stefanku drogi, i pomyśl nad tem: życie ci wcześnie dało naukę, jak to pogardzać nikim nie trzeba. Lecz ja ci jeszcze coś powiem: przed laty twoi rodzice uratowali mię od śmierci, teraz ja pożyteczną jestem twej rodzinie; kiedyś, może ty mnie na starość dasz przytułek...
Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.