Gdy tak przy śpiewie długiej pieśni, uwito wieniec, włożono go na skronie hożej dziewoi, którą żniwiarze otoczywszy kołem, ruszyli drogą ku wiosce. Słońce ostatnim promieniem ozłociło bujne kłosy pszenicy nad czołem żniwiarki, gdy gromada pracowitej czeladzi uroczyście postępowała ze śpiewem:
Od zielonego gaju,
Od bystrego dunaju,
Niosą wianek ze złota:
Żniwiareczek robota.
Plon niesiem, plon!
Wyżęliśmy już wszytko:
I pszeniczkę i żytko,
A od granic do granic,
Już na polu niema nic.
Plon niesiem, plon!
Dzisiaj do jegomości.
Przybędzie dużo gości:
Zasiądziem stoły potężne,
Bo dzisiaj mamy okrężne!
Plon niesiem, plon!
Tymczasem we dworze panował ruch niezwykły. Przynoszono ze śpiżarni przed ganek kosze z owocami, mięsiwem, serem i chlebem. Beczka piwa zajęła miejsce pod starą lipą, gdzie ustawiono długie ławy i szerokie stoły. Pani wydawała różne polecenia domownikom, a dwie podrastające córki pilnowały, żeby rozkazy matki wypełnione były jak należy, żeby wszystko zawczasu przygotowane oczekiwało na swojem miejscu, żeby chleb i mięsiwo były pokrajane porządnie, a przy piwie stały garnce i szklanki, stoły czyste i ławek ilość dostateczna. Sam gospodarz, pokręcając radośnie sumias-