tego wąsa, wydawszy polecenia karbowym i ekonomowi, który miał częstować piwem, witał najbliższych sąsiadów, którzy zaproszeni na okrężne, przyjechali z licznem gronem swej dziatwy, bawiącej na letnich wakacyach.
Podczas tego ruchu i krzątaniny, słychać było ciągle daleki śpiew żniwiarzów, później zdawał się zbliżać powoli, to znowu jakby śpiewacy zatrzymywali się w drodze. Tak sądziła niecierpliwa młodzież wybiegając za bramę, skąd widok był otwarty, gdy oto niespodziewanie ujrzano w lipowej alei za ogrodem postępującą liczną drużynę ludu. Nad głowami dziewcząt dostrzedz można było kwiecisty czub wysokiego wieńca dożynkowego. „Już są niedaleko!..“ zaczęły wołać dzieci uradowane, a Jaś, starszy syn gospodarza domu, pobiegł oznajmić to ojcu, bo zdawało mu się, że ten, zajęty jakąś rozmową, nie podąży w porę powitać nowych gości. Ale było jeszcze dość czasu, bo wieśniacy szli wolno śpiewając:
Niesiemy wian wedle ogroda,
Wyjdzie jegomość — czyli to prawda?
Oj, prawda, prawda, widzą to ludzie,
Za naszym wieńcem gromada idzie.
Zbliżając się do bramy, która umyślnie była zamknięta na to, żeby ją sam dziedzic otworzył, śpiewano:
Nie żałuj, panie, siwego źrebca.
Ślij po muzykę choćby do Królewca.
Plon niesiem, plon!
Zaściełaj, panie, stoły i ławy,
Jedzie do ciebie gość niebywały.
Plon niesiem, plon!