Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

Podarły się chłopcu chodaki, pospadały z nóg, i boso dalej wędrować musiał, kamienie kaleczyły mu nogi, raz nawet tak sobie rozkrwawił stopę, iż obwiązać ją musiał szmatą, którą mu z litości dała jakaś kobieta, idąca tą samą co i on drogą. Coraz mu ciężej było i zrazu szedł od świtu do południa, bez odpoczynku, teraz co godzina wytchnąć musiał, bo czuł, że padnie w drodze, jeśli nie spocznie.
Smutne myśli poczęły się lądz w głowie, zwątpienie wkradać do serca.
— A może ja nie dojdę do Krakowa, może zamrę gdzie w drodze, i stolicy nie ujrzę, ojca nie rozraduję, ale zasmucę go ciężko, gdy mu powiedzą, że umarłem na drodze. A choć dojdę do stolicy, to zbiedzonego, odartego, może nie przyjmą do szkoły i trzeba będzie wrócić do wsi ze wstydem.
Głód nieraz dobrze też dokuczył chłopcu. Czasami prócz kawałka chleba nic cały dzień nie włożył do ust. Smutno ciężko było mu na duszy, przecież nie oglądał się za siebie, nie pytał, czyby nie lepiej było zawczasu wrócić do domu, tylko szedł wciąż naprzód. Cierpiał, lecz się nie skarżył, patrzał z trwogą w przyszłość, ale nie cofał się...
Nareszcie po wielu dniach znużenia i głodu, wieczora jednego ujrzał jakieś mury, jakieś wieżyce i dachy przed sobą, a gdy zapytał przechodniów, co to za miasto, powiedziano mu, że to Kraków. Więc dobił się wreszcie do celu, więc nie umarł w drodze, więc może go przyjmą do szkoły i uczyć się będzie i mądrym zostanie.... W głowie mu szumiało, w oczach mroczyło, puścił się wolnym krokiem ku stolicy. Gdy dostał się w gwarne ulice miasta, sam nie wiedział, co się z nim dzieje; wzrokiem nawpół przytomnym rozglądał się wokoło. Blady ze zmęczenia, maleńki, wychudły, odarty, z pokrwa-