Porucznik był żołnierzem z dawnych czasów. Gorąco do sztandaru przywiązany, wyglądał pośród ludzi, jak człowiek z innego świata, nie skarżył się jednak, nie narzekał, nie dziwił się nawet zmianom, na które patrzył w ciągu długiego życia, z najrozmaitszych splecionego przygód; milczący, skromny, ugrzeczniony, ożywiał się na wspomnnienie utarczek, w których brał udział, choć i wówczas mało mówił o sobie, najwięcej jeżeli wzmiankował o pułku, albo szwadronie, w zastępstwie powierzonemu jego komendzie.
Dziwny urok posiadały opowiadania porucznika.
Z oderwanych wzmianek dowiedzieć się potrafiłem, że stary mój przyjaciel zniechęcony opuścił szeregi Don Carlosa, z kolei tłukł kamienie w Algieryi, odbywał przydługą wędrówkę w pustyni; stamtąd do Konstantynopola, skąd po wielu latach wrócił do ziemi rodzinnej... Śpieszył do niej rozpromieniony, szczęśliwy; marzył o tem, jak to serdecznie powita swoich; przygotowany był do zmian, sam bowiem pożegnał ziemię rodzinną w pełni wieku, a dziś wracał sta-