pewne siedliska ubogiego leśnika, teraz opuszczonego przez gospodarza. W ciemnej sionce na progu spotkał go pies ogromny, kudłaty, obrzucił spojrzeniem zbiega, obwąchał i zaczął witać jakby dawnego znajomego. W pierwszej chwili nie spostrzegł nawet tego biedny wojak z pod chorągwi Don Corlosa, upadł w kącie prawie nieprzytomny, nawet nie słyszał kroków zbliżającej się pogoni; dopiero szczekanie psa przywołało go do życia... Przeciwnicy zatrzymali się w dziedzińczyku, a kundys rzucał się i miotał, warczał wsciekle, skomlał, wył nareszcie, tamując im drogę.
— Strzelaj do tej bestyi, — odezwał się jeden z nich.
— Nie warto — protestował drugi — strzał może zwabić nieprzyjaciela; chodźmy — dodał — w końcu, nie masz tu pewnie zbiega, toż-by go to psisko rozszarpało niechybnie.
I odeszli, a biedny jakby tryumfujący czworonóg, jakby uradowany, że obronił nieznajomego człowieka, zbliżył się do porucznika, lizać zaczął jego ręce, a potem z największą powagą zwinął się w kłębek i u nóg się jego położył.
Nie wiem, doprawdy, jak się wydostał nasz wojak z zasadzki; nigdy o tem nie mówił, szło mu bowiem w opowiadaniu tylko o stwierdzenie przykładem psiej życzliwości czyli też niewytłumaczonej sympatyi. To też przez wdzięczność o psach nie zapomniał, choć z drugiej strony rozprawiać o tem nie lubił.
Jadaliśmy zwykle w jednej garkuchni, spotykaliśmy się w niej często wieczorami; porucznik zawsze robił tu zapasy chleba i ładował niemi kieszenie. Chłopak garku-
Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.