chniany za skromne wynagrodzenie, był stałym dostawcą prowiantu... Od pewnego czasu dostrzegłem, że mój stary przyjaciel o wyszukańsze jadło robi starania, kupując kości, niekiedy nawet mięsa kawałek.
— Jakiś nowy faworyt, zaszczycony szczególniejszymi względami — powiedziałem z uśmiechem.
— Weteran, więc kolega, odrzucił spokojnie porucznik, zawijając pilnie owe zapasy w arkusz tylko co przeczytanej gazety.
I na tem się rozmowa urwała. W kilka dni jednak potem załapałem staruszka na gorącym uczynku.
Było to już późną nocą w jesieni, gdy podczas wichru i deszczu, latarnie ledwie trochę udzielały światła. Wracałem przez dziedziniec katedralny; mury świątyni olbrzymiały śród ciemności, chłodny wiatr z wyciem i świstem pędził i uderzał hałaśliwie o blachy dach pokrywające, naginał drzewa ustawione szeregiem obok ogrodzenia, jakgdyby chciał usunąć zawady tamujące prąd jego. Naraz dosłyszałem rozmowę; ktoś ją prowadził za węgłem katedralnym... zacząłem pilnie nadsłuchiwać.
— Jedz, jedz, biedaku, to cię pokrzepi — mówił ów ukryty.
Odpowiadało mu psa skomlenie.
Domyślałem się, o co rzecz idzie, a tem to łatwiej było, żem nieraz widział na dziedzińczyku cmentarnym starego legawca. I nie omyliłem się; dla niego to porucznik nabywał owe przysmaki w garkuchni. I Bukiet, bo tak się nazywał ów czworonóg, pamiętał lepsze czasy, godzien był lepszej doli... miał pana, który go lubił, ale ten pan musiał opuścić niespodzianie miasteczko, psa mu zabrać nie pozwolono;
Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/231
Ta strona została uwierzytelniona.