Ktoś tu wkrótce cichemi stopami do klombu przybiegnie i na trawach zmoczonych, na ziemi czarnej od rosy spostrzeże ślad stopy zbrodniczej, co się pod osłoną mroku nocy skradała do nierozwiniętego pąka róży, który się jeszcze lęka świtu, tuli bezsilnie sam w sobie i ochrony szuka wśród kolców. Ktoś tu wnet groźne poweźmie podejrzenie, strasznego nabierze przeświadczenia i złowrogie rzuci oskarżenie: — to Marta! Oto tam dalej dwa włoskie orzechy, jeden wspaniale rozrosły, bujnemi liśćmi okryty, — drugi schorzały, niewesoły, więdnący, auzoński cudzoziemiec wśród mazowieckich dębczaków i sosen. Ktoś go tu wnet będzie na tem wygnaniu pocieszał, piosenkę mu śpiewał, piosenkę mu śpiewał mniej skądinąd znaną: —
Piękna Helena z liściem szerokiem
Nad modrym gajem rosła potokiem,
pień jego obejmował ramionami i tulił różowe policzki do jego kory oziębłej. Ktoś tu wnet cały obszar przebiegnie chyżemi stopami, aby wszechobejmującem spojrzeniem zrachować, ile się w nocy narodziło nowych koniczyn, aby zbadać, czy wszystkie zawiązki owoców wiszą na miejscach swoich, czy nie złamana gdzie kwietna łodyga i czy kto zbrodniczemi stopami nowych traw nie podeptał.
Cisza powszechna czeka na nadejście dozorczyni.
Lecz oto przerywa to pospólne milczenie bezczelny śpiew wiwilgi. Posypały się ciężkie krople rosy na okrągłe głowy koniczyn, na smółki wysmukłe i przyziemny barwinek, gdy z łopotem skrzydeł w koronę sosny zapadła. Tuż przy oknie, rozwartem w ciągu