Strona:PL Żeromski-Elegie i inne pisma literackie i społeczne.djvu/024

Ta strona została uwierzytelniona.

«Ryży» znał się doskonale na rozkładzie tej posesyi, bo to nie my, lecz on właśnie w dobranem towarzystwie współrodaków tam bywał. Działał tedy na pewniaka.
Nie schwytawszy mię na podwórzu, nie znalazłszy nigdzie w zakamarkach tej budy, otoczonej ze wszech stron wysokiemi parkanami, musiał, zapewne, przeszukać i samo rozkoszne wnętrze hoteliku.
Tymczasem ja, przycwałowawszy do siebie, co tchu zapaliłem lampę i zasiadłem do lekcyi. Z nosem utopionym w podręcznikach i kajetach, nasłuchiwałem. Okno mej izby, — a właściwie odcinka śpiżarni, przedzielonego cienkiemi deskami od tego zbiorowiska wędlin, serów i szczurów, — wychodziło na obszerne, puste place, zastawione tam i sam lichemi domami przedmieścia. Dolne jego ramy tkwiły tuż nad samą ziemią. Gdy upłynęło jakie pół godziny od mego powrotu do domu, usłyszałem w ciszy nocnej kroki. Przyuczone do ciszy i odgłosów tamecznych stąpań ludzkich, moje ucho odróżniło każde z obcych po zmarzniętej ziemi. «Ryży» podpatrywał mię. Zachodził to z jednej, to z drugiej strony, zaglądał z jednego i drugiego boku. Siedziałem przy stoliku, pozornie zapracowany, zaczytany w mych książkach, czując szpiega za ścianą całem jestestwem. Wreszcie zobaczyłem go z pod oka, gdy mijał plac na palcach w oddali.
Nazajutrz rano szedłem do klasy, zapięty na wszystkie guziki i obarczony książkami w sposób prawidłowy.
«Ryży», defilujący po naszym szkolnym korytarzu, co należało do jego codziennych obowiązków,