Ciemna jesienna jutrznia nie rozwidniała jeszcze ulic Krakowa, — pustych o tej porze zazwyczaj, — gdy tłum, zdążający ze wszech stron na dworzec kolejowy, zaludnił je tego dnia, dnia ewakuacyi. Wszystkich zbudziła i popędzała jedna konieczność, konieczność zdążenia na pociąg, który miał być ostatnim z ostatnich. To też rojowisko ludzkie było dziwnie jednomyślne i jednozgodne. Każdy niemal szept, rozgwar, odgłos dyalogów, jęk przyciszony, wijący się w zgiełku, był echem tego samego u wszystkich czucia. Ludzie najrozmaitsi, podzieleni zawsze na tysiąc różnic i antagonizmów, stali się tego dnia jedną rodziną, którą spotkała wspólna niedola, — nieodzowność opuszczenia rodzinnego domu. Przepadła w owej chwili uraza do wad starego grodziska, do jego wiekuistych błot, do dziur w jego bruku i zaduchów w zaułkach. Dostęp do dworca wzdłuż nieśmiertelnego parkanu, obwieszonego afiszami, — po nieśmiertelnie lepkim chodniku, — zatarasowany był przez szeregi wolno sunących fiakrów, bryczek, wozów z rzeczami i ręcznych dwukołowych wózków tragarzy. Krzyki, nawoływania, przekleństwa, hałas nieopisany zatrzymanego pośpie-
- ↑ [EWAKUACJA KRAKOWA]: tytuł ten pochodzi od wydawcy. Utwór, napisany prawdopodobnie w roku 1915, drukujemy z niezatytułowanego rękopisu, będącego w posiadaniu p. Stanisława Piołun-Noyszewskiego; składa się on z trzynastu luźnych, po jednej stronie zapisanych i liczbowanych kartek formatu «handlowego» (29 cm × 22.5 cm) — tego samego, na którym jest napisana rzecz [W brzasku przedwiośnia].