Strona:PL Żeromski-Elegie i inne pisma literackie i społeczne.djvu/029

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bitwa — to bajki! To bajki! Pochód, to dopiero prawdziwa nędza. Nogi na nic, w butach błoto. Zimno trzęsie, bieda!...
W złą trafił chwilę. Nie mógł być stary Kraków miejscem postoju, popasu i wypoczynku. Znowu tedy dalej — w ów pochód srogi!
Wzdłuż wagonów przechadza się inny. To pierwszorzędny pisarz w ubraniu legionowego ułana. Postać jego szczupła, wysoka, wyniosła i świetna, jak zawsze, — lecz ruchy dziś powolne, — od ran i chorób przebytych ociężałe, — piękna twarz aż do kości wyschnięta, do cna w polach schudzona i jak ich śniegi biała. Z pod daszka czapki spoglądają nie dawne siwe oczy jednego z najdowcipniejszych w Polsce ludzi, lecz jamy srogie i ponure. Jakież to tam dziś myśli kłębią się pod tą wysoką czapą ułańską? Jakie widoki przesunęły się w tych oczach jastrzębich, — gdy na swym koniu przemierzał wzdłuż i wpoprzek pola rodzinne? «Ludzie schyleni w nędzach i niedolach cierniowemi mu się kłaniali korony...» Już nie prosili się o «miecz jako o jałmużnę», bo go przyniósł z towarzyszami, — lecz sercu jego, które ich tak kochało, pokazywali doły w ziemi mieszkalne — i wnętrza ich, gdzie wymierały dzieci do ostatniego, — całemi gminami. Przed jego to oczyma stały w przestworze ojczystym kominy zczerniałe i piecowiska wyziębłe wiosczyn spalonych, — gruzy miast, — martwe rumowia prastarych kościołów, które pamiętały kolebkę dziejów ojczyzny, — wywrócenie samego gruntu na nice, ze zniweczeniem gleby, którą pot pokoleń chłopskich użyźniał. Przed jego duszą wszystko czującą otwierały swe wnętrza mo-