Strona:PL Żeromski-Elegie i inne pisma literackie i społeczne.djvu/083

Ta strona została uwierzytelniona.

jącą istotny stan rzeczy. Obiecał solennie i mówił więźniom w cztery oczy, że tak daleka podróż zabićby mogła świeżo operowanego inżyniera Sołtana. W papierze urzędowym napisał, iż tenże Pereswiet-Sołtan zdrowy jest jak rybka i może jechać choćby na Sachalin. Gdyśmy z Abramowiczem dobili się do gabinetu tego eskulapa i trzeba było zmierzyć gorączkę, ów dr. Szałabuda włożył palec swój za kołnierz mej koszuli, wyciągnął go i oświadczył, że nie mam gorączki. Wtedy zobaczyłem, jak Abramowicz «robi» swe dziełka więzienne. Zajrzał tedy nasamprzód w oczy doktorowi Szałabudzie, potem zlekka ujął go za podbródek, później za krawacik i cicho pytał, czy on zawsze palcem mierzy chorym gorączkę. Przeprowadził potem ożywioną rozmowę z tymże lekarzem w cztery białka oczu a we framudze okna. Zabiegi jego miały ten skutek, że przeniesiono mię do oddzielnej izdebki od podwórza, pomalowanej od dołu smołą, gdzie według ratuszowych klechd sławetny Grün «badał» swe objekty więzienne. Tam zamieszkaliśmy we dwu z Maryanem Abramowiczem, ja chory, on pielęgniarz. Ach, jakież pióro zdołałoby opisać jego szorstką dobroć, jego łaskawość, jego braterską usłużność! Czegóż to nie robił, bywalec kryminałów i znawca rzeszy więziennej! Nie bił już teraz, ale wydawał rozkazy, a żadne na świecie pióro nie zdoła opisać tonu jego rozporządzeń, niezrównanego kpiarstwa, świetnych sarkazmów w rozmowie z panem kapitanem, naszym władcą, który mię chciał koniecznie z dobroci serca przenieść na kuracyę do cytadeli! Gdyby nie opieka Maryana Abramowicza, nie hasałbym już dzisiaj po kwietnych niwach pięknej