polskiej literatury. — Bóg zapłać, najwierniejszy, najistotniejszy przyjacielu!
Nie udało mi się jednak zostać bohaterem, nie mogę tedy opiewać mych cierpień na wzór Silvia Pellico, ani zdołałem powiększyć wprost z ratusza grona aniołków. Po paru ciężkich nocach kazano mi się zabierać do domu. Mój drogi opiekun odprowadził mię do końca korytarza, czyniąc ostatnie honory kryminału.
Później znowu wydaliłem się zagranicę. Przyszła wojna. Na wiele lat straciłem z oczu siłacza. Ostatniemi czasy spotykaliśmy się często, już jako bibliotekarze i bibliofile. Prowadził korekty niektórych moich książek, kłócąc się zajadle o pewne wyrazy, postokroć zadając mi pytania, jakiem prawem nazwę miasteczka Małogoszcz odmieniam: Małogoszcza i w Małogoszczu, — zamiast prawidłowego: Małogoszczy i w Małogoszczy, — a gdym wysuwał swe racye, oparte na prawie gwarowem, podrwiwał, jak niegdyś, gdy była mowa o zasadniczej polityce. Teraz już o polityce mało mówił. Czytał. Zebrał, jak na inteligenckie środki, dużą bibliotekę, bo osiem tysięcy tytułów. Studyował teraz wszystko. Po bogatem swem życiu prowadził teraz obszerne studya, jak gdyby sprawdzając i potwierdzając wartość swego życia. Niezrównaną miał pamięć. Był pod tym względem spadkobiercą warszawskich polihistorów — Łaguny, Korzona, Krzemińskiego, Bema, Łopacińskiego, Wolskiego. Rozkosz to była szukać z nim druków i artykułów, gdyż wiele miał w głowie, w pamięci, jakby w bibliograficznej wyobraźni. Pamiętam jedno z takich poszukiwań zapomnianych, zatraconych w starych kalendarzach pisemek krajoznawczych
Strona:PL Żeromski-Elegie i inne pisma literackie i społeczne.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.